Siedziałam cicho za kamienień tak jak mi kazał brat. Patrzyłam przerażona jak giną lwy, wszędzie była krew, sama do końca nie rozumiałam o co chodzi, po co to wszystko. Nagle poczółam jak moje ucho przesiąkło zimną wodą, podniosłam swój mały łepek w góre,z nieba leciała woda! Nigdy nie widziałam czegoś takiego, ale był to dla mnie widok piękny coś oznaczał, jednak moja radość z deszczu nie trwała długo, coś ukuło mnie w moje małe dziecięce serduszko. Bolało i to bardzo, wydawało mi się, że ktoś był smutny, widziałam moją mame na samej górze skały. Pochylała się, nie wiem po co i czemu, nie widziałam też czy jest smutna czy radosna, ciężko była to zauważyć. Posiedziałam jeszcze chwilę w ukryciu aż nie wytrzymałam. Podniosłam swój kuperek i ruszyłam bezgłośnie. Nie wiem czemu ale bardzo pragnełam pójść do tej starej zwariowanej małpy, która zostawiła mi pod okiem cztery lub trzy ( nie umiem zadobrze liczyć) kropki. Zwinnie ominełam pole bitwy tak aby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Nie wiem jak i w jakim czsie znalazłam się przy baobabie. To tu niedaleko ta staruszka spotkała mnie i moją mamę. Drzewo miało szczeline,otwór przykryte ogromnym zeschniętym liściem. Bez zastanowienia weszłam ostrożnie do środka. Po paru minutach moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, widziałam dużo ziół,owoców i dziwnych kolorowych mazi. Gdy tak zwiedzałam mieszkanie staruszki ujżałam ścianę, a na niej namalowne lwiątko. Było też więcej lwów ale było one znacznie dalej niż malec. Przyjżałam się dokładnie malowidłu
Było bardzo daleko od innych, obejżałam te, które były dalej. Dużo ich było, jedne miały czarne grzywy inne zaś rude, lwy byłu różne stare i młode, dobre i złe. Przeniosłam wzrok na osobny malunek. Lwiątko było brązowe,miało jasnofioletowe oczy, było zabójczo podobne do mnie. Czy to byłam ja? Sama nie wiem. Jeśli tak to czemu tak daleko od innych i dlaczego bez mamy? Nic nie rozumiałam. Siedziałam tak jeszcze chwile sama, aż do drzewa ktoś wszedł. Jednym susem schowałam się za stertą ziół.
-Wiem, że tu jesteś-powiedział ktoś, jego głos wydawał się przyjazny. Wychyliłam lekko głowe zza ziół-Wyjdź prosze
-A jeśli nie wyjde?- zapytałam niepewnie.
-To poczekam aż zgłodniejesz- ten ktoś wziął do łap kawałek owoca. Ślinka pociekła mi na sam widok. Postanowiłam więc spróbować.
-Mogła bym kawałek?
-Oczywiście- ten ktoś wysuną łape z owocem, szybkim ruchem złapałam ząbkami "zdobycz".
-Wiem kim jesteś- oznajmił ktoś.
-Jak możesz to wiedzieć?- zapytałam przegryzając fioletowy owoc.
-Jestem szamanem, ja dużo wiem Asanto
-A ty kim jesteś?
-Pomyśl
Pomyślałam chwile- Jesteś tą zwariowaną małpą?
-Jeśli już to mądrą małpą- poprawiła oschle szamanka i podeszła do mnie- Co tu robisz?
-Tam jest wojna i...
-Dalej?- przerwała małpa-Zapada już zmrok, a oni wojują?
-No chyba tak- odparłam bez zainteresowania
-Wygrywają?
-Z tego co zrozumiałam to raczej nie
-Trzeba im pomóc- małpa,nie wiem jak to zrobiła, ale jednak zrobiła włączyła lub zrobiła jasność. Otworzyłam pyszczek ze zdumienia.
-Pomożesz im w tym- małpa wskazała na mnie i wzieła długi kij z grzechotką.
-Ja? Ja nie umiem walczyć ja jestem...
-Umiesz walczyć umysłem, spróbuj
-:-
Lwica pochylała się dalej nad mężem, płakała, płakała tak mocno że serca jej bliski coś kuło.
-Dlaczego?- zapytała Moama. Sama nie wiedziała do kogo skierowała to pytanie.
-Zasłużył- powiedział Zarys wstając z ziemi.
-Jak możesz- warkneła- Dlaczego go zabiłeś?
-Zasłużył- lew otrzepał futro, po czym spojrzał na martwe ciało
-Jesteś głupcem!- krzykneła wściekle lwica.
-Jezu,przepraszam- lew powiedział to czóle i z poczuciem winny, jego oczy były przerażone.
-Słucham?- Moama spojrzała na króla.
-AŁA!!!-krzykną zielonooki i upadł na ziemie- Prosze zostaw mnie- szepną król.
-Co powiedziałeś?- zdumiona królowa , wciąż zapłakana, podeszła niepewnym krokiem do lwa.
Zarys leżał sparaliżowany,jego oczy zmieniały odcień z jasnego zielonego na ciemny zielony. Moama przyjżała się dokładnie. -Czy ty?
-W...ybacza... mi-zadrżał lew wymawiając z trudem słowa.
-Że co?- lwica nie dowierzała- coś knujesz.
-Nie... Eramo prosze- sapną król.
-Do kogo ty mówisz?-warkneła królowa.
-Dlaczego mi to robisz?- zapytał żałośnie król.
Lwica spojrzała ostatni raz na Zarysa i podeszła do martwego ciała. Moama zacisneła zęby aby nie pozwolić sobie napłacz, po czym z trudem wzieła na swoje barki ciało. Nie było takie ciężkie jak zdawało się.
-Nie nawidze cię-sykneła do Zarysa i ostrożnie zeszła z czóbka skały.
Walka trwała dalej, jednak królowa nie przejmowała się tym, niosła teraz martwe ciało kogoś bliskiego, kogoś kogo naprawde kochała.
OCZAMI ERNA
To co teraz czułem było nie do opisania. Byłem mordercą zabijałem inne lwy. Byli i są Demonami ale jeśli ktoś bardzo zechce to stanie się kimś dobrym. Czarny legion zrobił mnóstwo szkud ale ja nie potrafiłem zabijać. Na moich oczach gineły lwy te dobre i te złe,ale co zrobić świat jest dla nas podły.
Walnąłem łapą pysk Voriego, który upadł w kałurze krwi.
-Jesteś zarazą, która rozprzestrzenia się między uczciwymi lwami- sapną Vori wstając ciężko z ziemi.
-A ty jesteś grzybicą pod paznokciem Nimfy- uśmiechnołem się szyderczo i podstawiłem noge siwemu. Lew wyrżną orła i zarył pyskiem we krwi. Zostawiłem grzybice samą i ruszyłem na pomoc Gai, która znalazła się w ślepym zaułku.
-Masz może siostre?- zapytałem lwa zbliżającego się do Gai.
-Tak, a co?- odpowiedział zbity z tropu.
-To powiedz jej że zad to ma jak betoniara- puściłem oczko do lwicy, po czym wskoczyłem z pazurami na wsciekniętego lwa. Walak była ostra. Byłem słabszy i mniejszy. Lew zakleszczył swoje zęby na moim uchu,syknąłem i kopnołem lwa tam gdzie najbardziej boli. Zabójca aż usiadł z bólu,co wykorzystłem i podrapałem mu brzydką morde. Lew piskną po czym powalił mnie na łopatki i zaczą mi wyrywać grzywe. Odwzajemniłem mu się złamaniem łapy. Z trudem odepchnołem napastnika i skoczyłem mu na przednią prawą łape łamiąc ją. Lew leżał i sapał, patrzyłem na niego. Odczytałem z jego oczu zmęczenie, błaganie o litość. Stałem bezradnie i patrzyłem jak cierpi. Nie mogłem wytrzymać. Złapałem za kark napastnika i przeciągnołem go w mniej brutalne miejsce.
-Zabijesz mnie teraz?- zapytał lew patrząc na mnie podejrzanie.
-Jak cie zwą?
-Syrius-odpowiedział obojętnie i spóścił łeb.
-Pokaż tą łape- poleciłem i przyjrzałem się okalrczonej łapie-Pewnie cie bolało?
-Nawet nie wiesz jak bardzo-sykną.
Przysunołem łape bliżej do siebie. Wziołem dwa spruchniałe patyki i przyłożyłem je do kończyny Syriusa, a następnie owinołem to ogromnym piórem znalezionym w pobliżu skał.
-Nie możesz teraz walczyć-oświadczyłem.
-Jesteś inny niż my- zauwarzył lew i zasną.
Zostawiłem lwa i ruszyłem na pomoc innym.
OCZAMI ASANTY
-Popatrz w gwiazdy- rzekła staruszka i wskazała na niebo- To właśnie tam są wszyscy zmarli.
-Naprawde?
-Tak Asanto, teraz zaczniesz walczyć umysłem, pomyśł czego najbardziej pragniesz
Rozejrzałam się do okoła. Siedziałam na czóbku Baobabu ze zwariowaną małpiszonką. W oddali toczyła się walka.
Zacisnełam zęby i powieki. Myślałam i to bardzo mocno. Cały czas powtarzałam w myślach to czego pragne. Wyobrażałam to sobie z najmniejszymi szczegółami.
Światło oślepiło moje oczy, odruchowo schowałam łeb w łapach.
-Spróbój jeszcze raz
Po głowie wędrowało mi to czego chciałam.
Światło znowu mnie oślepiło jednak spojrzałam na niebo.
Na niebie ukazało się mnóstwo głów lwów.
-Wow!- otworzyłam pyszczek ze zdumienia
-Jesteśmy z tobą Asanto- oznajmił melodyjny głos.
-:-
No i 16 rozdział skończony, mam nadzieje że ciekawszy niż poprzedni.
1.Czego spodziewacie się w kolejnym rozdziale?
2. Co sądzicie o dziwnym zachowaniu Zarysa.
3.Czy podoba wam się narracja
bohaterów?
4.Czy podoba wam się nowy wygląd bloga?
Pozdrawiam.


